czwartek, 7 sierpnia 2014

06.08.2014 Girona

Dzisiaj mieliśmy dopiero pierwszy dzień naszej podróży, która już obfitowała w niespodzianki. 
Wszystko rozpoczęło się na wrocławskim  lotnisku. Po odprawie bagażowej miałyśmy sporo czasu, więc usiadłyśmy z tatą w kawiarni i wypiłyśmy ostatni polski napój. 
Tatko chlipał już z tęsknoty :***

Podczas kontroli bezpieczeństwa wszystko przebiegało pomyślnie... do czasu, gdy pod "magiczną skrzynkę" do prześwietlania bagaży wjechał kuferek. Wtedy pan z obsługi zadeklarował chęć sprawdzenia, czy nie ma w nim "skarbów". Po wyciągnięciu wszystkich rzeczy, dokładnym przebadaniu go i ponownym prześwietleniu stwierdził, że to tylko kolejny, nudny bagaż i pozwolił nam pójść dalej, gdzie stanęłyśmy na końcu tej kolejki
 
I po kilku minutach oczekiwań zeszłyśmy do czekającego na nas samolotu.
Samolot był bardzo wygodny, a nasz lot odbył się bez zakłóceń. Z okna podziwiałam piękne widoki, zwłaszcza, gdy leciałyśmy nad górami i morzem.
Po zabraniu bagaży poszłyśmy do wypożyczalni po auto, które, ku naszej radości okazało się nowe i całkiem wygodne.
Po tak udanym początku udałyśmy się beztrosko do Girony, całkowicie nie przejmując się noclegiem. Miałyśmy okazję wyjeżdżać tyłem z garażu podziemnego, zobaczyć dowody separatystycznych zapędów Katalonii, zwiedzić miasto w deszczu i zjeść pierwszą paellę
Po jedzeniu zrobiło się późno, więc pomyślałyśmy, że wypadałoby się gdzieś przenocować. Po nieudanych poszukiwaniach lokum w mieście, tuż przed północą wylądowałyśmy na campingu w jakimś pueblo i po ciemku rozłożyłyśmy namiot. Wyszło całkiem nieźle. 
O świcie obudziło nas pianie kogutów...

4 komentarze:

  1. Najbardziej mi się podoba zdjęcie mamci, jak wsadza głowę do silnika samolotu :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahahhahahaa....ale masz skojarzenia Bartek :)

      Usuń
  2. A paelli jeszcze będziecie miały serdecznie dość :)))))

    OdpowiedzUsuń